To jest bajka!
Wszystkie osoby i zdarzenia opisane w poniższym tekście są fikcyjne.
Podobieństwa do prawdziwych osób są przypadkowe, a skojarzenia... jak to w bajkach.
"Każda rewolucja kończy się wtedy, gdy nowa świnia dostaje się do koryta."
– George Orwell
"Ludzie chętniej wierzą w to, co chcą, aby było prawdą."
– Juliusz Cezar
Nie do wiary! Niniejszy tekst stanowi ósmą już część baśniowego cyklu "Dmuchane Miasteczko", którym przywracamy uśmiech i kolorowe sny mieszkańców.
Dziesięciolecia mądrych rządów doprowadziły klanową elitę do sytuacji, w której sektor publiczny stał się jedynym, stabilnym pracodawcą w powiecie.
Kłopot w tym, że sektor publiczny sam nie wytwarzał pkb, a jedynie wyciągał z niego pieniądze.
Tymczasem w Bajce zostali prawie sami spokrewnieni urzędnicy oraz nauczyciele, żyjący z publicznych podatków i subwencji.
Szwagry z wojewódzkich spółek oraz kuzyny w spółkach miejskich również nie wypracowywali dochodu.
Nie mówiąc o wiecznie nienażartych pociotkach z licznych stowarzyszeń, inkubatorów i grup działania, którzy krążyli wokół publicznej kiesy, jak rekiny wokół ostatniej szalupy Titanica.
Oczywiście, były jeszcze firemki post-przedsiębiorczej, post-prywatyzacyjnej braci.
Jednakże i one zarabiały z coraz większym trudem.
A to z racji nadmiaru chętnych do zarządzania kuzynów.
Przy jednoczesnym braku niespokrewnionych, ale za to chętnych do pracy rąk.
Do tego takich, które pochodzą z miejsc, gdzie zwrot "nasza droga koleżanka" nie oznacza jej czarnorynkowej ceny, a podziału zadań nie dokonuje się w wyniku bójki.
Na pozostałych mieszkańców Bajki od dawna już czekały nie tylko otwarte granice, ale i powiaty, w których o wiele lepiej, niż w Bajce traktowano drogocenną, świeżą krew i doceniano chęć rozwoju.
Dlatego też liczba mieszkańców lawinowo spadała, a klany musiały wymyślić coś, co zatrzymałoby ten katastrofalny spadek liczby niespokrewnionych podatników.
I nie. Bynajmniej nie chodzi o zmianę podejścia do niespokrewnionych mieszkańców.
Żadnemu z przywódców klanowych nawet do głowy nie przyszło, iż można by po prostu odpuścić trochę publicznych pieniędzy i pozwolić się Bajce rozwijać.
Co to to nie!
Honor klanowy nie pozwalał na taką rozrzutność.
Nie chodziło więc o to, żeby ludziom zaczęło się żyć dobrze w Bajce, ale żeby zobaczyli, jak dobrze można żyć.
W tym celu należało wymyślić taki sposób dojenia publicznej kasy, który by się spotkał z powszechnym zachwytem niczego niepodejrzewających ludzi.
I z początku wszystko szło wspaniale.
Wykorzystano fakt, iż mieszkańcy byli skrajnie zmęczeni i sfrustrowani bajkową rzeczywistością, przypominającą spleśniałe szachy z szarego mydła, które raz na jakiś czas stary burmistrz przesuwał po tekturowej szachownicy.
W końcu parę dekad temu zmienił się świat, a w Bajce nadal za miejską rozrywkę służyło kulanie burego pasztetu i spacery w świetle sodowych lamp.
Sam Pan Tarej był zakurzony i nadęty.
Dlatego też pierwszą rzeczą, jaką zrobił Piotruś Pan było...
No nie!
Krew nie woda, więc pierwszą rzeczą, jaką zrobił był generalny remont gabinetów, wstawienie nowych mebli, laptopa i wypasionego telewizora.
Ale już drugą były kolorki, uśmieszki i piąteczki.
Dla dobra PRu nowy burmistrz miał się całkowicie, diametralnie i drastycznie różnić od starego.
Piotruś Pan był więc jaśniusi, błękitniusi, wesolusi, szybciusi, a do tego zbijał piąteczki i strzelał selfiki z zachwyconym ludem.
Wystarczyło byś w dowolnym miejscu Bajki wystawił otwartą dłoń, by w błysku fleszy aparatów, z nieba sfrunął Piotruś Pan i przybił Ci piąteczkę.
Gdzie dwóch się biło na pięści, tam jako trzeci przylatywał Piotruś Pan i robił żółwika z oboma, a zdjęcie z eventu wstawiał na wyczesany profil na facebooku, na którym dodawał do znajomych każdego, kto tylko chciał.
Wkrótce wszyscy rówieśnicy Piotrusia Pana i cała rzesza młodszych obywateli miasta nabrała złudnego przekonania, że młody burmistrz jest ich kolegą.
Proste, podprogowe wnioskowanie, które wynikało z podobnych złudzeń, prowadziło do ugruntowania się w młodych ludziach silnej wiary, iż dzięki nowej władzy, wkrótce poprawi się ich życie, a w Bajce pojawią się perspektywy.
Wyczesany profil na facebooku był wizytówką Piotrusia, a wkrótce miał się też stać wizytówką całego miasta.
Jego prowadzenie zaś, jak i cała PRowa otoczka nowej władzy, wymagało powstania całkiem nowych struktur, wydziałów i stanowisk.
Nie wolno przy tym zapominać, iż Piotruś Pan mógł robić wszystko, co mu się żywnie spodobało, pod warunkiem, że robił to, co mu kazali przywódcy dwóch rządzących klanów: Żwirek i Czerwona Królowa Kier.
Ci dwoje, wzorem starych, dobrych tradycji, od razu przystąpili do umocnienia struktur na zapleczu nowej władzy.
Zaczęli od pozyskania świeżych, użytecznych żołnierzy reżimu i od nierozerwalnego powiązania ich postronkami zależności, które uczyniły by z nich żywe, bezwolne marionetki, na usługach osób dzierżących drugi koniec sznurka.
Mówiąc wprost: w otoczeniu Piotrusia Pana zaczęto zatrudniać dzieci i małżonków osób, które w oczach przywódców były wartościowymi sługami klanów.
Zaczęto od pań i panów pracujących w sądach i organach ścigania.
Tak na wypadek, gdyby trzeba było komuś opornemu odebrać dzieci na podstawie plotki o znęcaniu, albo niezbicie udowodnić opozycji jakieś nieistniejące przestępstwo.
Następnie skorumpowano resztę:
Stanowiskami dla żon i córek przywiązano do klanu nieprzewidywalnych i dość silnych działaczy, którym mogła się z czasem zamarzyć niezależność.
Potem przyszła kolej na radne i radych ze zbyt silnym parciem na samodzielną władzę.
I tym podobne indywidua.
Jedno po drugim.
Na samym końcu pozatrudniano żony typów nic nie znaczących, ale za to bardzo posłusznych, zmotywowanych i kompletnie pozbawionych jakichkolwiek moralnych hamulców przed wyrządzeniem człowiekowi dowolnego świństwa, jakie tylko głowy klanów uznałyby za przydatne.
Na nowe kadry dla Piotrusia Pana celowo wybrano osoby względnie młode, w porównaniu do tych, którymi otaczał się poprzedni burmistrz.
Wśród rówieśników Piotrusia lotem błyskawicy rozeszła się więc wiadomość, że ich nowy "znajomy", błekitniusi, wesolusi zbijacz piąteczek, miłośnik selfików, daje szansę młodym ludziom.
Przecież Piotruś Pan obiecał im to w kampanii wyborczej.
Czyż nie?
I teraz to właśnie robił:
Dawał szansę młodym.
Takim, jak oni.
Czyli im też pewnie zaraz da szansę.
Co nie?
Tak to już jakoś jest, że ludzie młodzi, a szczególnie ci niezbyt bystrzy, wykazują silną tendencje do samooszukiwania się.
Jeszcze większą wiarę w bajki o wspaniałych karierach czekających na wyjątkowo zdolne dzieci wykazują ich zdesperowani rodzice.
Niestety, w tym wypadku wiara w jedną ściemę uruchomiła efekt śnieżnej kuli.
Wkrótce więc cała Bajka z ekscytacją powtarzała tę samą bzdurę:
"W Bajce NAPRAWDĘ nastały czasy wspaniałych możliwości dla młodych, zdolnych i ambitnych"
Wystarczyło jedynie zbić piąteczkę z burmistrzem, pochwalić jego wpis na facebooku i podsunąć dyplom licencjata Roksanki, czy Natanka, a stanowisko w magistracie pewne.
No cóż.
Podobno wiara czyni cuda...
Jeśli więc chcesz się dowiedzieć o innych cudach, jakie zaczęły się dziać w młodym imperium Piotrusia Pana, to zapraszamy Cię na następną część bajki z cyklu "Dmuchane Miasteczko" pod tytułem "Wirtualna rzeczywistość"
Życzymy wesołych snów!
Dowiedz się, jakie jeszcze atrakcje przygotował dla Ciebie Ostrzeszów!