Te wybory były dla wielu Ostrzeszowian jak pierwsza samodzielna jazda rowerem.
Mamy poocierane dłonie i kolana, ale chyba się udało..
Teraz tylko pozostaje pytanie, czy jeszcze kiedyś odważymy się powtórzyć taką jazdę?
Dla Ostrzeszowa, który przez dziesięciolecia trzymał się utartych, PZPR-PSLowskich ścieżek, poprzednie wybory były wstrząsem.
Ludzie odważyli się wybrać kogoś nowego, młodego.
To nic, że był praktycznie politycznym wychowankiem starych, SLDowskich tuzów z dobrze wszystkim znanego lokalnego światka, ale był młody, świeży i kompletnie bez doświadczenia w zarządzaniu czymkolwiek.
Powierzyć komuś takiemu prowadzenie miasta, to trochę jak wsiąść na rower, którego kierownica jest ciągle w budowie. Śmiałe!
Wtedy to wszyscy razem, po raz pierwszy w życiu wsiedliśmy na taki rower.
I właśnie wczoraj się zatrzymaliśmy.
Owszem, trochę wylądowaliśmy w krzakach, jesteśmy gdzieniegdzie podrapani, z siniakami i bolącą niewymowną. Do tego kilku chyba odpadło po drodze, ale jakoś przecież dojechaliśmy!
No to zostawmy na razie rower i
Pierwszy i najważniejszy wynik dotyczy oczywiście liczby głosów oddanych na
Burmistrza Patryka Jędrowiaka.
Proszę Państwa! To już nie jest ten sam Patryk, cieszący się ogromną popularnością, młody człowiek, kolega wszystkich, jakiego znaliśmy z poprzednich wyborów.
Od tamtej pory Pan Burmistrz zdążył nam zmężnieć i pokazać, jakim jest managerem oraz, w jakim stylu, a przede wszystkim, z jakim skutkiem niesie ciężar władzy.
Przetestowaliśmy go. Przejechaliśmy się na tym fancy-miejskim rowerku, sprawdziliśmy i wydaliśmy wyrok, jakim jest obecny wynik wyborów.
Dziwnie skromny, jak na niebywały rozmach inwestycji w upiększanie miasta, którym pod koniec kadencji młody Pan Burmistrz starał się kupić przyjaźń jak największej liczby wyborców.
Dzięki przebudowom, rozkopanym w pośpiechu ulicom, pumptrakom, parkom, fontannom, rondom i różnym placom zabaw wyborcy mieli dostrzec możliwości Patryka Jędrowiaka.
Mieli się w tych jego możliwościach rozsmakować.
I mieli go prosić o więcej.
Wręcz przeciwnie. Chcą mniej, rozsądniej.
Co wcale nie znaczy, że wcale nie chcą Patryka. Bynajmniej!
Wyborcy jak najbardziej chcą, żeby młody burmistrz używał swych umiejętności pozyskiwania pieniędzy.
Widać, iż docenili też jego zdolności organizacyjne i przywódcze.
Niemniej jednak, coś im nie do końca zagrało i wynik głosowania nie wyszedł tak radosny, jakiego zapewne oczekiwał sam Patryk Jędrowiak.
Trudno jednoznacznie wyrokować, choć gdybać już się da z pewnym prawdopodobieństwem.
Może zachowanie burmistrza i jego otoczenia rozzłościło ludzi?
Nie trzeba było geniusza, żeby się domyślić, iż rozbuchany nepotyzm oraz pijani władzą pankowie i pańcie dość szybko a skutecznie wzbudzą ludzki gniew.
Szczególnie w sołectwach, gdzie sobiepaństwo, odbicie palmy i zachłyst błyskawicznie napotykają reakcję otoczenia. Reakcją tą jakoś nigdy nie jest entuzjazm.
A może społeczeństwo miało zastrzeżenia względem strategii wydatkowania gminnych finansów?
Może trzeba było mniej placów zabaw, kwietników i parków, a więcej wyczekiwanych dróg?
Może należało ładować mniej pary w miejskie atrakcje i wodotryski, a odrobinę więcej w obrzeża, czyli w gminę?
Na wspomnianych gminnych obrzeżach i bezdrożach przejechał się onegdaj sromotnie drugi wielki kandydat tych wyborów, czyli:
Pan Mariusz Witek
który do dziś zbiera żniwo własnych zaniedbań i niesławnych wstrzymań z długich lat urzędowania.
Zapuszczone wsie i koszmarne drogi, to właśnie jego spuścizna, której nie do końca chętnie chciał się dotykać oglądający świat z miejskiego rowerka młody Patryk.
Nie można jednak nie docenić, że Pan Witek doskonale wyczuł koniunkturę.
Niechęć do aroganckiej ekipy młodego burmistrza przecież rosła. Ludzie narzekali.
A tu wchodzi stary, sprawdzony burmistrz cały na biało!
Bo tuż przed wyborami to jednak młody burmistrz jakoś tam, na siłę bo na siłę, ale jednak odrobinę się postarał i coś tam na wsi pootwierał. Coś tam niechętnie, bo niechętnie, ale wybudował.
Może niechętnie, ale na tyle sprytnie, że dziwnym przypadkiem wziął na tapet wszystkie te inwestycje, które z takim pietyzmem wstrzymywał starszy kolega.
A wtedy Mariusz Witek jedynie mógł na takie otwarcia wypiąć pierś
I takim oto sposobem hasło to, powtarzane w kółko, stało się jego swoistym anty- hasłem wyborczym i ostatecznie pogrążyło szanse na powrót do rządzenia.
Z powrotu króla na białym koniu wyszedł marsz zasłużonego zombie.
Swoistym fenomenem ostatnich potyczek o lokalną władzę okazał się
Pan Witold Hudzik
Jedyny kandydat, który dostrzegł i postanowił w praktyce wykorzystać całkowicie nowe w naszej lokalnej społeczności zjawisko, jakim jest
Powiedzmy to sobie wprost:
Na razie to my mamy w Ostrzeszowie zaledwie zalążek opozycji.
Taki to jest jeszcze raczkujący twór, powstały z nieskoordynowanej mieszanki obywatelskiego wkurwienia i społecznej przekory, który się budzi, zyskuje tożsamość i wyłania liderów.
Witold Hudzik złapał tę rosnącą z każdym dniem falę, którą kompletnie zignorowali dwaj pierwsi kandydaci i wskoczył na nią.
To właśnie dzięki temu spryciarzowi możemy sobie teraz usiąść i dokładnie policzyć głosy, jakie zgarnął on tuż sprzed nosa dwóm, podobno wytrawnym graczom.
A zrobił to praktycznie bez najmniejszego wysiłku, z pominięciem piętrowych etapów budowania zaplecza, bez żmudnego snucia bolesnych intryg, czy ustawiania politycznych domków z kart.
Wyskoczył sobie Pan Hudzik, jak diabełek z pudełka, tuż przed wyborami.
Przyłączył się do opozycyjnych grup społecznościowych, a następnie jasno określił się po stronie wkurzonych mieszkańców.
Można? Można!
Czy to znaczy, że lokalne, otrzaskane elity polityczne to tylko banda zapatrzonych w siebie ignorantów?
A może mają kiepskich doradców?
Czy to znaczy, że Witold Hudzik jest sprytnym graczem, świetnie czytającym nastroje społeczne i
potrafiącym wykorzystać je do walki o pozycję i władzę?
Czy może jest to sygnał, że całkiem na obrzeżach Ostrzeszowa wzbiera siła, która zaczyna przybierać konkretny i policzalny wymiar?
To już sobie Państwo sami odpowiedzą.
Dowiedz się, jakie jeszcze atrakcje przygotował dla Ciebie Ostrzeszów!